Filipe Luis o Atletico Madryt i Chelsea Londyn – specjalnie dla portalu SportowyRing

filipe-luis-o-atletico-madryt-i-chelsea-londyn-specjalnie-dla-portalu-sportowyring-sportowyring-com

W ubiegłym roku spełniło się jego marzenie, gdy został piłkarzem Chelsea. Brazylijski obrońca, który ma polskiego dziadka, wyjaśnia, dlaczego nigdy nie myślał o grze w reprezentacji Polski. Przed Państwem FILIPE LUÍS Kasmirski w wywiadzie specjalnie dla „Sportowego Ringu”:

Chelsea's Filipe Luis kicks a ball during the UEFA Champions League Group G soccer match between Chelsea FC and FC Schalke 04 at Stamford Bridge stadium in London, Britain, 17 September 2014. Photo: Ina Fassbender/dpa  Dostawca: PAP/DPA.

– Jako nastolatek zdecydował się pan przeprowadzić z Brazylii do Europy, by tam kontynuować swoją karierę. Pamięta pan jeszcze czego wtedy najbardziej się obawiał przed wyjazdem?

– Emocje były tak wielkie, że przez kilka nocy nie mogłem spać. Z tego podekscytowania chciałem, żeby wyjazd nastąpił jak najszybciej. Tylko to miałem wtedy w głowie. Nie było miejsca na strach czy podobne myśli. Nie brałem pod uwagę możliwości, że mógłbym zawieść, co przecież mogło się zdarzyć. Ale generalnie byłem niezwykle pozytywnie nastawiony.

– Jak ważny w pana karierze był pierwszy rok spędzony w Ajaksie Amsterdam? Czy to rzeczywiście tak dobra szkoła dla młodych piłkarzy?

– Pod tym względem prawdopodobnie najlepsza na świecie. Na pewno dla mnie, bo dużo się nauczyłem. Przede wszystkim pod względem technicznym i taktycznym, ale także automatyzmu pewnych zachowań z niesłychaną precyzją. Ajax uczy młodych piłkarzy swojej filozofii gry, jak również jej ludzkich aspektów. To prawdziwa szkoła życia.

– Miał pan później okazję występować w drużynie rezerw Realu Madryt. Czy podziela pan pogląd, że grającym w niej zawodnikom znacznie trudniej dostać się do pierwszego zespołu, niż gwiazdom kupowanym z innego klubu?

– Dla mnie pobyt w Realu był przede wszystkim możliwością zdobycia nowych doświadczeń. Bardzo pomogły mi w karierze i jestem za to wdzięczny temu klubowi. Nie sądzę, że nie przebiłem się do pierwszego zespołu tylko dlatego, że nie wyrastałem w klubowej akademii. To był po prostu sezon spędzony w Madrycie, po którym odszedłem.

– Występował pan przez kilka lat w innym madryckim klubie – Atletico. Jak pan może scharakteryzować trenera Diego Simeone uważanego za głównego twórcę ostatnich jego sukcesów?

– Wszyscy wiedzą, że jak długo „El Cholo” pozostanie w klubie, tak długo Atletico nie będzie miało problemów. Czy dadzą mu najlepszy, czy najgorszy zespół, i tak będzie chciał walczyć o najwyższe cele, bo ma to we krwi. Kibice i media wspierają go, a piłkarze mają wręcz obowiązek zachowywać się tak samo na boisku. Czyli grać jak „El Cholo” gdy był jeszcze zawodnikiem. Największym szczęściem dla Atletico jest, że on pracuje w klubie już tak długo. A mnie dał potrzebny impuls, bym starał się osiągnąć coś więcej w swojej karierze.

epa04318626 Brazilian player Filipe Luis speaks during a press conference offered to say goodbye to Atletico Madrid after signing by Chelsea FC, in Cerro del Espino sports complex, in Majadahonda, near Madrid, Spain, 16 July 2014.  EPA/J. L. Pino  Dostawca: PAP/EPA.

– Czy zgadza się pan z teorią, że siłą Atletico jest niesamowity duch zespołu jaki widać w każdej jego akcji?

– Zdecydowanie! To jest właśnie jedno z największych osiągnięć Simeone. Stworzył bardzo zgrany zespół. Ma świetnych środkowych obrońców, których można zaliczyć do dziesiątki najlepszych na świecie na tej pozycji. Nie pozwalają rywalom zbliżać się do bramki, dlatego ci muszą rozgrywać piłkę dlatego w środku boiska. Gdy próbują ataku skrzydłami, uniemożliwiają im to silni boczni obrońcy. Linia defensywy i pomocy gra bardzo blisko siebie. Dlatego zawodnikom przeciwnika tak ciężko dośrodkować piłkę lub przedostać się w pole karne. Czyli ciężko strzelić bramkę Atletico. Oczywiście, jak każda drużyna ma silne i słabe strony. Jednak została tak wymodelowana, że potrafi się przystosować do gry rywala, ale nie pozwala mu na to samo.

– Jak po roku wspomina pan przegrany finał Ligi Mistrzów w Lizbonie?

– Oczywiście ze smutkiem. Taka porażka zawsze boli, ale Real zagrał wielki mecz, stworzył wiele sytuacji bramkowych i wygrał zasłużenie. Oczywiście chciałem wygrać, unieść ten puchar, ale się nie udało. Abstrahując od tego, finał był wspaniały, bardzo emocjonujący. I taki mam w pamięci, razem z nadzieją, że może zagram w nim jeszcze raz. Oby…

– Gdy został pan zawodnikiem Chelsea, to stwierdził: „Spełniły się moje marzenia”. Gdy Atletico grało na Stamford Bridge w półfinale Ligi Mistrzów w ubiegłym sezonie, pomyślał pan – może będę piłkarzem tego klubu?

– Jak zawodnik wychodzi na boisku, myśli tylko o jednym – wygrać mecz. Szczególnie taki, jak półfinał Ligi Mistrzów. Ale przyznaję, że gdy otrzymałem propozycję z Chelsea, długo się nie zastanawiałem. I prawdą jest, że byłem naprawdę szczęśliwy. Osiągnąłem szczególny moment w karierze, ciągle mam te same pragnienia, które miałem jako chłopiec i wciąż pragnę dodawać kolejne tytuły do swojego CV. W pierwszym sezonie w Londynie zdobyłem dwa trofea – Puchar Ligi i mistrzostwo Premier League. Całkiem nieźle, jak na początek.

epa04171786 Atletico Madrid's striker Diego Costa (R) celebrates with his team mates Brazilians Filipe Luis (C) and Diego Ribas (L) after scoring against Elche during the Spanish Liga Primera Division soccer match played at Vicente Calderon stadium, in Madrid, Spain, 18 April 2014.  EPA/Chema Moya  Dostawca: PAP/EPA.

– Jerzy Dudek przyznał, że cieszył się każdą chwilą wspólnej pracy z Jose Mourinho w Realu Madryt. A jakie są pana refleksje z nim związane?

– To jest wielki menedżer. Bardzo dużo wie o piłce. Wiele przeżył, zdobył liczne tytuły. Potrafi rozwiązywać skomplikowane sytuacje, które, być może, innego trenera wiele by kosztowały. Ale zawsze będę podkreślał, że to jest niezwykle ambitny menedżer. Podobnie zresztą, jak inni wielcy trenerzy, z którymi wcześniej pracowałem. Ta żądza zwycięstw sprawia, że wszyscy gracze Mourinho, zresztą tak jak i Simeone, intensywnie żyją piłką.

– Mourinho i Simeone – podobieństwa i różnice…

– Są zupełnie różni, ale na pewno najbardziej podobni w sposobie analizowania gry rywali. Idealnie rozpracowują ich dla nas przed meczem.

– Przez wiele sezonów występował pan regularnie w Primera Division. Dlatego chyba ciężko było zaakceptować fakt, że w Chelsea często wchodził pan z ławki w kończącym się sezonie?

– Wręcz przeciwnie, nie jest to dla mnie jakiś szczególny problem. Mamy wspaniałą drużynę, a w niej zawodników, którzy w każdym meczu mogą wyjść w podstawowym składzie. Menedżer zawsze chce aktualnie najlepszych w podstawowej jedenastce, więc musi podejmować decyzje na kogo w danym meczu, części sezonu postawić. Biorąc tę zasadę pod uwagę, pojawiałem się na boisku częściej lub rzadziej. Najważniejsze, że osiągnęliśmy główny cel, jakim było zdobycie mistrzostwa. Dlatego wszyscy zawodnicy w kadrze wygrali! Tak samo było zresztą w ubiegłym sezonie z wieloma piłkarzami Atletico. Wtedy dla odmiany ja grałem więcej niż inni, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo Hiszpanii. Ale zdobyliśmy je wszyscy, cała drużyna.

epa04589594 Chelsea's Filipe Luis (L) vies for the ball with Liverpool's Philippe Coutinho (R) during the English Capital One Cup semi-final soccer match return leg between Chelsea FC and Liverpool FC at Stamford Bridge in London, Britain, 27 January 2015.  EPA/GERRY PENNY DataCo terms and conditions apply. http://www.epa.eu/downloads/DataCo-TCs.pdf  Dostawca: PAP/EPA.

– Zdobył pan już z Chelsea dwa trofea, wcześniej jeszcze kilka z Atletico. Które miało dla pana największe znaczenie?

– Wydaje mi się, że mistrzostwo Hiszpanii i Anglii ma szczególny smak, ponieważ rozmawiamy o dwóch najsilniejszych ligach na świecie. Wygranie ich jest naprawdę niezwykle trudne, a co dopiero w dwóch kolejnych sezonach, jak mnie się udało. Choć oczywiście to zasługa jednej i drugiej drużyny, której barw broniłem.

– Co było dla pana większym rozczarowaniem – brak powołania w ubiegłym roku na mistrzostwa świata, czyli tylko miejsce na rezerwowej liście, czy przeżycia związane z porażką reprezentacji Brazylii w półfinale imprezy z Niemcami aż 1:7?

– Ta porażka zupełnie mnie nie dotknęła, bo nie byłem tam, odpoczywałem na wakacjach. Ale teraz, jako reprezentanta Brazylii, bardzo mnie boli, bo wychodząc na każdy mecz wracają wspomnienia i wracać będą już zawsze. Choć oczywiście bardziej bolesny był brak powołania do kadry na mistrzostwa, które odbywały się w mojej ojczyźnie. Ale nie byłem tym zaskoczony, bo Scolari nie stawił na mnie, choć grałem przecież regularnie w Atletico. Wyboru dokonał trener, choć znalazłem się bardzo blisko kadry na finały. Może to nie był jeszcze mój czas? Teraz chciałbym zagrać w finałach w Rosji w 2018 roku.

– Czy Dunga osiągnie więcej niż Scolari?

– Mam nadzieję. Dunga to osobowość, trener z charakterem. Był mistrzem świata, ma ogromną wiedzę, a także bogate doświadczenia. I te dobre, i te złe ze swoje piłkarskiej kariery. Już jako trener też zdobywał różnorodne doświadczenia. Wydaje mi się, że jest przygotowany do pełnienia tej funkcji. To wyzwanie jego życia i za każdym razem pokazuje nam, jak powinniśmy dążyć do wyznaczonego celu. Jest bardziej przyjacielem niż trenerem, starając się, by każdy czuł się pewnie w zespole. A to trudne, ponieważ grając dla Brazylii odczuwasz chyba największą presję ze wszystkich drużyn na świecie.

– Czy Brazylia jest rzeczywiście „Neymarouzależniona”?

– To wymysł dziennikarzy. Przy tylu dobrych zawodnikach, jakich posiadamy, można stworzyć kilka zespołów. Neymar to w tej chwili najlepszy brazylijski piłkarz i jeden z najlepszych na świecie. Czy Brazylia uzależniła się od niego? Być może dlatego, że taktyka jest przygotowywana pod Neymara, dlatego tak pewnie czuje się na boisku i może lepiej wykorzystywać swój potencjał. Ale nie ma wątpliwości, że to drużyna wygrywa…

– Czy Neymar ma pana zdaniem potencjał, by pewnego dnia stać się najlepszym zawodnikiem na świecie, zdystansować Messiego i Ronaldo?

– Z całą pewnością. Posiada ogromny potencjał. Poza tym jest młody, ambitny i pokazuje na boisku pewność siebie. Nie mam wątpliwości, że pewnego dnia będzie najlepszy.

– Pana dziadkowie pochodzą z Polski. Jakie jest pana pierwsze skojarzenie z tym krajem?

– Mój dziadek pochodzi z Polski. Babcia była Włoszką. Moje pierwsze polskie wspomnienia związane są z miasteczkiem Massaranduba, gdzie osiedlili się dziadkowie po przyjeździe z Europy. Właśnie tam spędzałem jako dziecko letnie wakacje. Wielu mieszkańców nadal mówi po polsku, jako potomkowie uchodźców, którzy przybyli po II wojnie światowej. Także mój dziadek, ciągle uprawiający ziemię, jak jego krewni w Polsce. Gdy, jako dziecko, chodziłem na cmentarz, by się tam chować czy bawić, widziałem groby moich krewnych z polskimi nazwiskami. Dziś wracam tam z ojcem, by się za nich pomodlić. Niech odpoczywają w spokoju.

– W 2009 roku pana ojciec powiedział jednej z polskich gazet, że jeśli jego syn nie będzie mógł występować w reprezentacji Brazylii, co jest jego marzeniem, drugą prawdopodobną opcją pozostaje reprezentacja Polski. Czy naprawdę ją pan rozważał?

– Mogę potwierdzić, że wiele lat temu, gdy byłem jeszcze zawodnikiem Deportivo La Coruña, pojawiła się taka propozycja za pośrednictwem mojego agenta. Ale prawda jest taka, że nigdy nie zastanawiałem się nad tym poważnie, ponieważ mogłem założyć tylko koszulkę reprezentacji Brazylii, czyli kraju, w którym się urodziłem i z którym się w pełni identyfikuję. Choć oczywiście odnoszę się z wielkim szacunkiem także do kraju, z którego pochodzą moi przodkowie.

– Gdy pan go odwiedził, jako zawodnik Deportivo, podobno kupił dla krewnych z Brazylii mnóstwo pamiątek. Wśród nich piękny album dla swojego dziadka, który bardzo się wzruszył, gdy go dostał.

– To prawda. Odbyłem wyjątkową podróż, ponieważ jako jedyny żyjący członek rodziny odwiedziłem Polskę. Zależało mi bardzo na spotkaniu kogoś, kto znałby moich przodków, czy nosił takie samo nazwisko. Niestety nie miałem na to czasu. Ale przynajmniej mogłem poznać Polaków, mimo problemów językowych w kontaktach z nimi.

 

Rozmawiał w Cobham DAVID RUIZ