Szczęsny: Wdowczyk cudotwórcą?

szczesny-wdowczyk-cudotworca-sportowyring-com

Po sezonie zasadniczym Wisła Kraków nie znalazła się w grupie „mistrzowskiej”, ale tylko dzięki Dariuszowi Wdowczykowi do ostatniej kolejki miała na to szansę. Początek jego pracy w Wiśle był świetny, drużyna wyglądała na odmienioną w cudowny sposób. Ale teraz trzeba być ostrożnym. Wdowczyk przyszedł do ludzi zahukanych, przestraszonych. Do takich, którzy mieli kiepską atmosferę w klubie, którym nic nie szło od momentu, gdy im zwolniono trenera, którego szanowali, lubili, który miał autorytet, posłuch, a jednocześnie nie był sierżantem. Mówię o Kaziu Moskalu. On umiał dotrzeć do piłkarzy nie wojskowymi metodami. Miał naturalny autorytet wynikający m.in. z tego, że Arek Głowacki czy Paweł Brożek swoje początki w Wiśle grywali, kiedy Moskal był już doświadczonym piłkarzem i pamiętali, że zawsze był pierwszy w szatni, zawsze o świeżym oddechu, zawsze najciężej pracujący i że choć miał już wtedy 33-34 lata, to wciąż było go stać na bardzo wiele, bo wzorowo się prowadził i był świetnie wytrenowany. Jako trener z wcale nie wybitnym składem Moskal robił dobre wyniki, drużyna z każdym miesiącem szlifowała swój styl, ale brakowało szczęścia, remisów było trochę za dużo i trenera ta drużyna została pozbawiona. Jak ma się czuć zespół, kiedy dostaje nowego trenera tylko na trzy mecze? I kiedy później gra  z trenerem, który z góry ma powiedziane, że bez względu na wyniki pierwszym nie zostanie? Słabo. Nerwy, trochę zawirowań i wokół klubu, i poszczególnych zawodników, i sprawa z Cierzniakiem – to wszystko było trudne.

Spodziewam się, że skoro Darek przyszedł do klubu, to zagwarantował sobie, że to on ma decydujący głos o tym, kto gra, a kto nie gra, że nikt mu nie będzie grzebał w składzie, w szatni. Musiałby być szalony i w dodatku zdesperowany, gdyby postanowił po półtorarocznej przerwie powrócić na karuzelę, nie gwarantując sobie, że w miejscu, w którym podejmuje pracę to on będzie rządził. Rozumiem, że musiał sobie wynegocjować warunki jak na Wisłę szczególne.

Dobrze zrobiło drużynie pojawienie się człowieka, co do którego zawodnicy mają takie podejrzenie, jak ja – że to silny facet, z różnymi doświadczeniami i piłkarskimi, i trenerskimi, i dobrymi, i złymi, który musiał w życiu zapłacić wysoką karę za złe pomysły na prowadzenie drużyny. Że ta kara była bolesna, dała mu dużo do myślenia i pomogła mu się na nowo ukonstytuować.

A że Wdowczyk tuż przed podjęciem pracy w Wiśle mówił mediom, że trudno mu sobie wyobrazić, że Wisła nagle się podniesie? To pokazuje, jakie życie bywa przewrotne. Pewnie będąc z dala powiedział prawdę, a już będąc trenerem w Krakowie nie mógł mówić nic złego, stąd stwierdzenie, że nie wyobraża sobie, żeby Wisła spadła. Na pewno mając mało czasu na treningi, na szlifowanie swoich pomysłów taktycznych, dużo z chłopakami rozmawiał i przekonywał, że jedyne, co oni w tej chwili mogą, to zrzucić z siebie marazm, balast pt. „czego się nie dotkniemy, to spieprzymy”. Do tego mógł dołożyć 15 proc. wysiłku do każdego treningu i meczu. I na razie poszło.

Ale dopiero za jakiś czas zobaczymy czy to diametralna przemiana. Myślę, że sam Darek jest przytomny, wie, że nie wyciągnął królika z kapelusza, że wiele różnych czynników musiało się złożyć na to, że tak fajnie start wyszedł. Ale i on, i starzy wyjadacze z zespołu mają świadomość, że to wszystko jest jeszcze do potwierdzenia i że jeszcze pewnie się przyjdzie potknąć.

Wdowczyk przyznaje, że na początku postawił na mentalne przygotowanie zawodników, że starał się do nich przemówić. Czy jest w tym dobry? W Polonii, gdzie razem pracowaliśmy, sytuację miał trochę inną, bo tam to zespół zrobił go trenerem. Jako kapitan musiałem prezesowi Romanowskiemu dać zapewnienie, że fakt, że przyszedł jako grający asystent trenera Podedwornego, który grał mało i słabo, bo już lata nie te i waga nie ta, to że jest naszym kolegą z boiska, który nie łapał się do składu, że to wszystko autorytetu mu nie odbierze. Nasze relacje były bardzo właściwe. Wszyscy byliśmy z nim na „ty”, ale na treningach się nie obijaliśmy, niczego na nim nie próbowaliśmy wymusić, było wiadomo, kto rządzi. Zwłaszcza że jego autorytet wzmacniał Jerzy Engel.

Wdowczyk to po pierwsze inteligentny człowiek, po drugie facet, który dobrze wyczuwa nastroje piłkarzy. Grał i w drugiej, i w pierwszej lidze, i za granicą. Pobył w innej kulturze, na pewno już wtedy umiał do piłkarzy trafić. Miał taki dar, żeby w sprawach nadających się do przedyskutowania dać pole do dyskusji, a w sprawach, w których trzeba podjąć męską decyzję, podejmował ją szybko, miał wyczucie tempa. Myślę że z wiekiem tylko tego mu przybyło. Na pewno bardzo wiele przemyślał. Jak znam jego ambicje, nie chciał wrócić do ligowej szarzyzny, tylko znów będzie chciał kiedyś pracować w naszych najlepszych klubach, a może nawet będzie mierzył w objęcie funkcji selekcjonera reprezentacji Polski.

Czy człowiek z wyrokiem mógłby prowadzić kadrę? Uważam, że to nie powinno być realne. To moja bardzo osobista opinia. Tak nie powinno być, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś, kto w życiu pobłądził, w momencie w którym poniesie sprawiedliwą karę, swój dług wobec społeczeństwa spłaci, zasługuje na następną szansę. Wdowczyk ją dostał, wrócił do zawodu. Jeśli się okaże, że z miernymi drużynami będzie osiągał nadspodziewanie dobre wyniki, trafi do dobrego klubu, będzie osiągał mistrzostwa Polski i grał w Lidze Mistrzów z dobrym skutkiem, to dlaczego miałby nie objąć kadry? Sądzę, że na razie nie powinno się o tym myśleć, ja bym trzymał takiego człowieka daleko od reprezentacji znacznie dłużej niż prezes Boniek. Pamiętam, jak mówił, że zastanawiał się nad powierzeniem kadry Wdowczykowi, ale uznał, że jeszcze jest za wcześnie. Wcale niewykluczone, że jak Nawałka za dwa czy trzy lata zostanie zwolniony, to Wdowczyk będzie poważnym kandydatem, jeśli Boniek nadal będzie prezesem. Jednak według mnie Darek powinien sobie najpierw na to bardzo mocno zapracować.

Maciej Szczęsny