Cristiano Ronaldo nie płacze bez powodu

cristiano-ronaldo-nie-placze-bez-powodu-sportowyring-com

Kiedy przeczytałem, że Cristiano Ronaldo od ponad roku codziennie odczuwa ból kolana, to pomyślałem sobie o zapisach w jego kontraktach reklamowych. Może jest tak, że facet zarabia miliony dolarów pod warunkiem, że w sezonie zagra np. w 80 proc. meczów klubu i reprezentacji?
Facet od lat gra w Lidze Mistrzów i w klubach, które występują w takich ligach, w których nie ma zimowej przerwy, jest więc eksploatowany potwornie. Mało tego – dopóki był asem techniki, ale unikał kontaktu z rywalem, to łatwiej było mu uniknąć kontuzji. Długo nie był postrzegany jako wojownik, a kiedy popracował i nad muskulaturą, i nad swoją sferą mentalną, odkąd pracuje na miano prawdziwego mężczyzny, odkąd jest i asem techniki i wojownikiem, to jest mu zwyczajnie trudniej. Nikt mi nie powie, że tyrać można bez przerwy. A tyrka Ronaldo to nie taka tyrka, jaką znają polscy budowlańcy – przez godzinę kawka, później godzinka układania cegieł i śniadanko, potem drugie śniadanko, papierosek i chowamy się do baraku, bo pada. Ten gość zapieprza. Jedna, letnia przerwa, nawet siedmiotygodniowa, nie wystarcza i na wyleczenie się, i na rehabilitację, i na fizjoterapię, i na pracę na siłowni, żeby wzmocnić pewne grupy mięśniowe, i na odpoczynek psychiczny. Ronaldo potrzebuje więcej odpoczynku, bo przecież nie trenuje tylko półtorej godziny dziennie. Jest tak dobry, bo przez zajęciami idzie do siłowni, a po treningu na boisku ma jeszcze jogę, pilates itd. On cały czas się szlifuje. I jest jak dobra tokarka. Taka obrabia drogie, szlachetne, twarde materiały i za każdą godzinę „zarabia” 15 tysięcy złotych, a nie 15 złotych. Ale przy okazji te materiały ją degenerują. Z superwyczynowymi sportowcami jest tak, że budują swój warsztat pracy, jakim jest ciało, żeby było coraz lepsze, coraz skuteczniejsze, ale jednocześnie te swoje ciała degenerują.
Oczywiście wiem, że dzisiaj są inne czasy niż wtedy, kiedy ja grałem w piłkę, że są zupełnie inne odżywki, że jest przepaść jeśli chodzi o urządzenia diagnostyczne z końcówki XX wieku i urządzenia aktualnie używane, że dużo większe są też zdolności terapeutyczne dzisiejszych medyków. Jestem pod wrażeniem, słysząc, że delikwent w miejsce chore dostaje zastrzyk z krwi kiedyś od niego pobranej i spreparowanej i w efekcie to, co się kiedyś leczyło w trzy tygodnie teraz leczy się w pięć dni.
Tylko że to nie dzieje się za darmo. Organizm, który kiedyś przychodził do zdrowia w trzy tygodnie, robił to stopniowo, powoli. Jeżeli teraz robi to w pięć dni, to dzieje się to kosztem jakichś organów. Cadillaca z 1930 roku można odbudować, mając dobrze wyposażony garaż czy warsztat. To potrwa powiedzmy rok. A jak się ma siedmiu mechaników z Formuły 1, to zrobi się to w półtora dnia. Intensywność wykonanej pracy jest skrajnie różna. Jeżeli dzieli się na siedmiu mechaników, to nie ma problemu. Popracowali, odeśpią. Ale my mówimy o procesach, które dzieją się w obrębie jednego organizmu. Spróbujmy jeszcze inaczej. Wyobraźmy sobie, że naukowcy opracowali metodę pozwalającą kobietom być w ciąży nie dziewięć, tylko sześć miesięcy i dzieci rodzą się zdrowe, dojrzałe, bez oznak wcześniactwa. Ale co działoby się z organizmem kobiety, który począł i urodził? Przecież w czasie o jedną trzecią krótszym kobieta musiałaby przejść tyle samo – a może nawet przez to przyspieszenie więcej – procesów metabolicznych.
Z jednej strony chciałbym, żeby w moich czasach medycyna była na tym poziomie, na jakim jest teraz, chciałbym, żeby kluby, w których grałem było stać na medyków i medykamenty z dzisiejszego Realu Madryt, ale z drugiej strony bardzo Portugalczykowi współczuję.
Domyślam się, że gdyby miał na uwadze tylko własne dobro, to grałby 20 proc. meczów mniej. Mnie się zdarzało grać w drużynach, które zdobywały mistrzostwo Polski, ale też pamiętam bezbarwne sezony. Ronaldo zawsze gra na pełnej „spince”. To się przez lata nawarstwia. On na każdym kroku musi udowadniać swoją wielkość. Dlatego jemu z kontuzją gra się na pewno dużo trudniej niż komuś, kto nie jest na świeczniku.
Sam raz w życiu zagrałem z poważną kontuzją. Niecałą dobę przed meczem koledzy po rozruchu chcieli sobie postrzelać rzuty karne. Do jednego z kolegów podchodziłem wybitnie ambicjonalnie. Wiedziałem, w który róg i jak Andrzej Łatka strzela. Mierzył bardzo mocno, na zasadzie wóz albo przewóz. Chcąc być bardzo uczciwym postanowiłem nie rzucać się wcześniej, tylko elegancko załatwić sprawę i oderwać nogę od linii bramkowej dopiero w momencie, w którym on kopał. Wiedziałem, w który róg mam lecieć, ale też wiedziałem, że muszę to zrobić błyskawicznie i bardzo się wyciągnąć, bo albo nie trafi, albo trafi 20 cm od słupka. Wyciągnąłem się jak długi i nie zdążyłem dobrze się złożyć, choć trochę zmiękczyć ciała przed kontaktem z ziemią. Padłem maksymalnie napięty i rozwaliłem sobie mięśnie skośne brzucha. Następnego dnia musiałem zagrać, bo Zbyszek Robakiewicz miał kontuzję i nie było go w kadrze meczowej, poza mną do dyspozycji trenerów był tylko jakiś nieopierzony junior. Co prawda na rozgrzewce powiedziałem, że nie dam rady, bo ból mięśni mnie paraliżuje i nie mogę się ruszać, ale usłyszałem „daj spokój, przestań. Gramy z Motorem Lublin, przecież piłki nie dotkniesz. Chodzi tylko o to, żebyś był w bramce”. Przegraliśmy na Łazienkowskiej 0:1, ewidentnie obroniłbym ten jedyny strzał, gdybym tylko mógł się ruszać. Nie zawaliłem totalnie, ale wpadło coś, co normalnie w życiu by nie wpadło. Wtedy sobie powiedziałem, że mogę grać z wybitymi palcami, z różnymi dolegliwościami, które będą powodowały ból, ale nie może być tak, że będą powodowały uszczerbek na zdolnościach ruchowych, bo drużynie się nie przysłużę, najem się wstydu i możliwe, że zrobię sobie jeszcze większą krzywdę. Grałem więc do momentu, w którym byłem w stanie łapać piłkę, a jak widziałem, że palce nie chwytają, to odpuszczałem.
Ból zawsze dało się znieść. Do miękkich nie należałem, wielu twardzieli w karierze spotkałem – np. Arkadiusz Kaliszan gdyby był w stanie ukryć złamanie nogi, to ukrywałby je i grałby ze złamaną nogą – ale na pewno ani ja nie byłem, ani żaden z moich kolegów nie był w tak trudnej sytuacji, w jakiej mimo świetnej opieki jest Ronaldo. Pocieszające jest jedno – gdyby kolano dokuczało mu bardzo mocno, to na jakiś czas by odpuścił, żeby wszyscy, z którymi współpracuje nie stracili za dużo, gdyby się nagle okazało, że noga się całkiem zepsuła i nie pozwoli grać przez kilka miesięcy. A skoro Ronaldo cały czas gra, to znaczy że mimo bólu sytuację jakoś kontroluje.
Maciej Szczęsny