Szczęsny: w moją kobietę bandyci rzucali cegłówkami. Hamalainen powinien mieć łatwiej

szczesny-w-moja-kobiete-bandyci-rzucali-ceglowkami-hamalainen-powinien-miec-latwiej-sportowyring-com

Nie rozumiem wszystkich, którzy twierdzą, że Kasper Hamalainen zgrzeszył, bo był piłkarzem Lecha, a jest zawodnikiem Legii. Największym grzechem jest wpisywanie się w kibicowskie animozje. Moim zdaniem sportowiec nie ma prawa się wpisywać w coś, czego etymologii nikt tak naprawdę nie zna, nie umie przedstawić. Czy ktoś znajdzie chociaż jednego kibica potrafiącego wytłumaczyć, dlaczego np. Legia nienawidzi Widzewa, a Widzew nienawidzi Legii? Nikt tego sensownie nie wytłumaczy. To jest zwyczajowe, rutynowe, że chodząc na Legię nienawidzę Widzewa, a jak chodzę na Widzew, to nienawidzę Legii. Zwyczaj pomieszany z bezmyślnością, nic więcej niż bezsens.

Było mi bardzo ciężko w Warszawie po tym, jak z Legii odszedłem do Widzewa. Mimo że każdy przytomny kibic Legii powinien wtedy doskonale wiedzieć, że to nie było tak, że nie chciałem grać dla Legii, że miałem kaprys, że dostałem lepszą ofertę z Widzewa. Byłem przez ponad 10 dni bezrobotny, kiedy zgłosił się do mnie Widzew. A tak naprawdę nawet nie Widzew, tylko Andrzej Woźniak. On dostał propozycję z Porto, miał „ustną” klauzulę w kontrakcie z Widzewem, że jak ktoś po niego przyjdzie i położy odpowiednią kasę na stole, to Widzew go puści. I przyszedł ten ktoś, umówioną kasę położył, a wtedy na Widzewie jęknęli „Boże, Andrzej, sezon się za chwilę zaczyna, my tu mistrzem Polski jesteśmy, będziemy grać w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, pomóż nam”. Andrzej do mnie zadzwonił i zapytał czy bym mu nie pomógł pójść do Porto. A ponieważ byłem bezrobotny, to się zgodziłem.

Dlaczego byłem bezrobotny? Po dziewięciu latach gry w Legii ona fatalnie się ze mną obeszła. Przypomnę, że rok 1996 to nie były czasy telefonów komórkowych i maili. Do Warszawy przyjechał po mnie kontrahent, mój kontrakt z Legią się skończył, a trzy miesiące przed jego końcem z kolegami będącymi w takiej samej sytuacji usłyszałem „panowie się wypromowali w Lidze Mistrzów, panowie będą mieli propozycje z klubów zagranicznych nie za takie pieniądze, jakie my możemy zaoferować, by na razie nie możemy zaoferować nic. My z wami nie rozmawiamy o nowych kontraktach, bo po prostu nie mamy z czym siąść do stołu”. Po tej rozmowie zrobiłem pewne kroki, znalazłem kontrahenta w Championship. Anglicy się zgłosili, przyjechali po mnie z neseserem, otworzyli go, położyli na stole tyle, co trzeba, ale problem polegał na tym, że mnie nie było, bo przebywałem na zgrupowaniu reprezentacji Polski w Wiśle. I nagle panowie z Legii powiedzieli „o nie, nie, nie, Maciek Szczęsny jest nie do sprzedania. To jest warszawiak, jest tutaj od zawsze, mamy dla niego przygotowany lukratywny kontrakt”. Może nawet wyczarowali dla mnie pieniądze na lukratywny kontrakt, choć w to nie wierzę. Ale nie mieli prawa mówić tak kontrahentowi, działać za moimi plecami. Ci ludzie wrócili do Anglii i człowiekowi, który mi pomógł, który na moją prośbę zachęcił ich, żeby się mną zainteresowali, oni powiedzieli „wiesz co, to niepoważny człowiek, potraktował nas jak frajerów po to, żeby lepiej zarobić w Legii”. Jak się o tym wszystkim dowiedziałem, a stało się to po 48 godzinach, to powiedziałem sobie, że nigdy więcej w Legii nie zagram.

Po powrocie ze zgrupowania kadry do Warszawy nie przyszedłem na żaden trening Legii. Powiedziałem im, że po pierwsze skończył mi się kontrakt, po drugie, że potraktowali mnie jak frajera i przez nich mam wyrobioną bardzo złą markę. Dodałem, że prędzej przestanę grać w piłkę niż zagram u nich, choćby nagle mieli dla mnie miliony. Przecież wystarczyło zamówić rozmowę międzymiastową, po prostu ze mną pogadać, powiedzieć mi, że zgłosił się kontrahent, ale oni też mają dla mnie propozycję. Wtedy mógłbym zdecydować, czy dalej chcę mieszkać w mieście, w którym są moje dzieci, rodzina, przyjaciele i zarabiać średnie pieniądze, czy wyjechać do Anglii za duże pieniądze. Uważam, że takie prawo mi przysługiwało, oni widać uznali inaczej. A później kłamali kibicom.

Był taki trening, po którym kibice wezwali na trybuny dwóch panów pułkowników i zaczęli im robić magiel. Oczywiście obaj panowie skłamali, powiedzieli, że byli ze mną dogadani, a ja nagle postanowiłem wybrać ofertę Widzewa.

To co się później przez rok działo z moimi samochodami, to co się działo na stadionie Legii, kiedy przyjeżdżałem z Widzewem, co się działo z moimi bliskimi, to skandal. Gdyby to się działo w dzisiejszych czasach, przy dzisiejszych służbach, to paru kiboli Legii siedziałoby po kilkanaście lat. Oni rzucali cegłówkami w moją kobietę. Pamiętam, jak byłem na boisku i w 70. minucie zobaczyłem, że ona przeskakując ławki ucieka z trybun przed grupą kilkunastu bandytów rzucających w jej kierunku cegłówkami. Słabe bardzo, trudno jakoś zareagować. Żeby było śmieszniej, to ten incydent miał miejsce na stadionie Polonii. Tam graliśmy z Widzewem przeciw niej, a kilkunastu kiboli Legii dowiedziało się, że tam będą moim bliscy, więc przyszli i moją kobietę wypatrzyli.

Na szczęście czasy trochę nam się zmieniły, myślę, że Hamalainen nie musi się bać, że jemu przydarzą się podobne rzeczy. W jego przypadku kibice nie będą mogli się zasłaniać niewiedzą. Prezes Lecha powiedział przecież mediom, że byli skłonni zapłacić mu duże pieniądze, ale jednak o 115 tys. euro rocznie mniej niż Legia. Hamalainen nie jest ani poznaniakiem, ani nawet Polakiem, przyjechał tu grać w piłkę i zarabiać w ten sposób na życie, na rodzinę. Wcale się nie dziwię, że 115 tys. euro, czyli pół miliona złotych rocznie, robi mu różnicę. To jest argument. Prezes Lecha, który mówi „chcieliśmy mu płacić 360 tys., on wybrał 475 tys.” pokazuje, że byli skłonni mu płacić bardzo dużo i kibice Lecha mogą sobie pomyśleć o Hamalainenie, że okazał się pazerny. Ale pytam kibica, obojętnie jakiego klubu: kiedy ty widziałeś 115 tysięcy euro? Już widzę, jak mogąc to zarobić mówisz „nie, nie, ja tego nie chcę zarobić”. Pędzę na pełnej szybkości, żeby uwierzyć, że ktoś, kto może zarobić o 115 tys. euro więcej, zrezygnuje z tego. Zwłaszcza że dobrze zarabiać będzie jeszcze tylko przez kilka lat. Kto ma prawo rządzić Hamalainenowi? Absolutnie nikt.

Sygnał ze strony prezesa Lecha mi się nie podoba, bo on mówi, że Fin połaszczył się na kasę, ale też, że Hamalainen co innego deklarował. Tymczasem on nie składał żadnej pisemnej deklaracji, że nie zagra w Legii.

Hamalainen jest w kiepskiej pozycji, bo gdyby chciał, to media miałby dostępne, mógłby przedstawić swoją wersję, ale przecież czego by nie powiedział, byłoby źle. Bo gdyby stwierdził, że chciał grać dla Lecha, ale ten długo nie składał oferty, nie było mowy o pieniądzach, to zniechęciłby do siebie kibiców Legii. W Poznaniu doskonale wiedzą, że powiedzieć mogą wszystko, a Hamalainen raczej nie powie nic, bo tak dla niego będzie lepiej. W pewien sposób Lech podburza przeciw piłkarzowi. Jeśli kiedyś na stadionie w Poznaniu będzie zadyma z powodu Hamalainena, to w większym stopniu winien będzie ten, kto o przejściu do Legii paplał, niż ten kto do niej przeszedł.

Maciej Szczęsny