Szczęsny: Klopp to facet, którego można kochać

szczesny-klopp-to-facet-ktorego-mozna-kochac-sportowyring-com

Uważnie śledzę Ligę Mistrzów, ale też z dużym zainteresowaniem oglądam Ligę Europy. Bardzo lubię i bardzo cenię Juergena Kloppa. Jeszcze bardziej po tym, jak jego Liverpool po niesamowitej pogoni pokonał w ćwierćfinale Borussię Dortmund.

Klopp po pierwsze umiał odbudować właśnie tę Borussię. Przez długi czas ona fantastycznie grała w Europie. Miała spektakularne mecze, jak ten z Realem Madryt w półfinale Champions League, kiedy geniuszem błyszczał Robert Lewandowski, strzelając wszystkie cztery gole. Ale umówmy się – nie błyszczałby, gdyby cała drużyna nie zagrała wspaniale. Tempo, w jakim zawodnicy Kloppa wymieniali wtedy piłki było imponujące, ekipa grała w sposób niezwykle widowiskowy, zjednała sobie kawał świata.

Po drugie: wielki szacunek do tego faceta mam za to, jaki jest. Nawet kiedy kogoś opierdziela, nawet jak się na kogoś wścieka, to jest to trochę ojcowskie, trochę kumpelskie, ale też od razu wiadomo, że nikt mu na głowę nie wejdzie. Tę relację szefa, człowieka, który ewidentnie rządzi, wyznacza kierunki, z ludźmi, którzy muszą mu się poddać, przeniósł do Liverpoolu. Widać, że i tam go słuchają, że i tam ma olbrzymi wpływ na zespół, a jednocześnie widać, że się go nie boją, tylko bardzo go szanują. Tam, jak kiedyś w Dortmundzie, nie ma kręcenia nosem, gwiazdorzenia.

Oczywiście bywało, że widząc na zwolnieniach, jak Klopp się wścieka na sędziego, oglądając na powtórkach, jakie robi miny, jaki ma sposób ekspresji, miałem niedobre skojarzenia z czasami III Rzeszy. Ale nie ma człowieka bez skazy, a on generalnie w relacjach z piłkarzami, dziennikarzami i kibicami jest świetny. Sam fakt, jak go pożegnali kibice Borussii po dramatycznym meczu z Liverpoolem, pokazuje, jak jest wielki. Przecież kibice Borussii przeżyli dramat, spadli z nieba do piekła, ich drużyna prowadziła 3:1 i nie miała prawa tego ćwierćfinału przegrać, a jednak przegrała. Liverpool na pewno miał piekielne szczęście, więc fani przegranych musieli być niesamowicie przybici. A skoro mimo to zdobyli się na owację dla trenera rywali pokazuje, jak ich sobie zjednał, jak długo będą go tam dobrze wspominać, niezależnie od tego, że następca Kloppa w BVB też przecież wykonuje dobrą robotę. Ta reakcja kibiców Dortmundu świadczy o tym, że Klopp to facet, którego po prostu można kochać. Wszyscy czują się przez niego szanowani, na czele z piłkarzami. To dla trenera bardzo wielka sztuka, bardzo duża trudność. To zawód, w którym człowiek jest narażony na wielki stres i wielką odpowiedzialność, zwłaszcza w wielkich klubach, gdzie pracuje się z wieloma ludźmi, którzy mają rozbudowane ego. Tam są stresy nie tylko meczowe, ale też związane z tym, że trzeba godzić swoje wymagania z mniemaniem o sobie zawodników, trzeba umieć tak sterować ludźmi, żeby bez względu na sympatie i antypatie umieli ze sobą współpracować. To są stresy, które nie mijają, w momencie, w którym taki trener wychodzi z szatni, wsiada do samochodu i jedzie do domu. A ten facet moim zdaniem wychodzi obronną ręką ze wszystkich tego typu kłopotów.

Czy Klopp ma szczęście? Ma, skoro jego Liverpool tak wygrał z Borussią, a przed meczem z Realem jego Borussia pokonała Malagę, strzelając dwa konieczne do awansu gole w doliczonym czasie. Ale choć wtedy awansowali na dzikim farcie, to jednak do 90 minuty mogli strzelić ze cztery. Po tamtym meczu nie miałem poczucia, że Borussia awansowała głównie dzięki szczęściu. Ona przede wszystkim do końca wierzyła w siebie, piłkarze nie pospuszczali łbów i dostali nagrodę, na którą po prostu zasługiwali.

Przez ostatnie dwa sezony byłem Liverpoolem zawiedziony, bo z fajnej, spójnej ekipy groźnej dla wszystkich w Europie zrobił się bardzo nijaki. Od przyjścia Kloppa daje się zobaczyć, że są na dobrej drodze do powrotu. Nie twierdzę, że będą hegemonem już w następnym sezonie. Raczej nie, wiele będzie zależało od poziomu wydatków na wzmocnienia. Ale na pewno już wracają do łask kibiców, którzy sobie pomyśleli „przebrzmiała legenda”. I klubowi, i Kloppowi życzę, żeby szli tą drogą.

Maciej Szczęsny