Meczycho w Warszawie. 2:0, 2:3, 3:3!

meczycho-w-warszawie-20-23-33-sportowyring-com

Różnie można mówić o naszej rodzimej Ekstraklasie. Na pewno poziom sportowy pozostawia sporo do życzenia, czego najlepszym dowodem jest żenująca postawa polskich klubów w europejskich pucharach. Jednak emocji rozgrywkom o mistrzostwo kraju odmówić nie można. Mecz Legii z Wisłą Kraków wyglądał tak, jakby jego scenariusz powstał w Hollywood.

Mecze Legii z krakowską Wisłą mają swoją historię i dramaturgię. Tym razem było równie gorąco, choć długo się na to nie zanosiło. Co ważne, tym razem, w przeciwieństwie do wielu poprzednich sezonów, było to starcie ekip ze ścisłej czołówki tabeli.

Lepiej zaczęła Legia, która już w drugiej minucie objęła prowadzenie (Nagy). Dwadzieścia minut później było już 2:0, a Wisłę Kraków pogrążył Carlos Lopez. To o tyle ważne, że napastnik mistrzów Polski jeszcze w poprzednim sezonie swoimi golami cieszył kibiców „Białej Gwiazdy”. Na przerwę podopieczni Sa Pinto schodzili z bezpiecznym prowadzeniem. I to ich chyba zgubiło.

Początek drugiej połowy jeszcze nie zwiastował kłopotów. A potem przyszła 57. minuta i kontaktową bramkę zdobył Jesus Imaz. Gol podziałał na Wisłę, jak płachta na byka, a na Legią, jak tabletka usypiająca. W efekcie w ciągu następnych czterech minut Arkadiusz Malarz jeszcze dwa razy wyjmował piłkę z siatki. W pięć minut z 2:0 zrobiło się 2:3 i zapachniało porażką.

Legia walczyła jednak do samego końca i w ostatniej minucie meczu Carlitos zdołał doprowadzić do remisu. Po 2:0 piłkarze Legii mogą czuć niedosyt, podobnie jak Wiślacy, którzy byli o krok od zwycięstwa. Zawodu i niedosytu na pewno nie czują kibice, którzy zobaczyli jedno z najlepszych spotkań sezonu.

Co ciekawe, druga Wisła, z Płocka, także na wyjeździe (w Lubinie) również zremisowała 3:3.