Szczęsny: marzę o tym, żeby Milik wreszcie trafił w piłkę, a Lewandowski w bramkę
Myślę, że po zwycięstwie nad Ukrainą w naszej drużynie wzmocnił się duch. Mam nadzieję, że ktoś umie zawodnikom uświadomić wartość wygranej po meczu, w którym im nie szło, w którym po prostu byli słabsi. Żeby takie spotkanie wygrać, trzeba się wykazać albo cwaniactwem, albo użyć tego, co ty masz, a czego nie ma przeciwnik. W meczu z Ukrainą to były wyobraźnia i technika. I jeszcze dobrze odrobione lekcje.
Gola zdobyliśmy po stałym elemencie gry, rzut rożny rozegraliśmy kombinacyjnie. Czyli przygotowaliśmy się, wiedzieliśmy, jak oni się ustawiają, czym możemy ich zaskoczyć. Przy stałych elementach gry jest tak, że 11 ludzi ma piłkę i decyduje kiedy zacznie oraz co zrobi. To dosyć poważna przewaga. Nawet jak się prowadzi kontrę np. trzech na dwóch, to jednak piłka jest już w grze, w określonym miejscu boiska, wszyscy biegną w określonym tempie i zaczyna się liczenie, kalkulacja, analiza – pobiec szybciej, pobiec wolniej, zagrać prostopadle, zagrać po przekątnej, zagrać czy strzelać? Wszystko jest zdeterminowane tempem, tym w jakim miejscu boiska jesteśmy itd., itp. A stały element gry, nawet aut, to o tyle przewaga dla wykonujących, że oni są na coś umówieni, mają jakieś rozwiązanie wyćwiczone, to oni determinują w jakim tempie wszystko się odbędzie. Dobrze, że naprawdę mamy przygotowane wykonanie takich elementów. Laik tego nie docenia, a to jest niezwykle ważne.
Łatwo z Ukrainą nie było, dusza cierpiała, ciało też, bo ten, kto gania piłkę, kto stara się przeszkodzić, przechwycić, męczy się bardziej. Zaskakujące, że taki mecz udało się wygrać.
Bardzo pomógł „Fabian”. Dla mnie był najlepszy na boisku. W pierwszej połowie obronił bardzo nieprzyjemnego koczkodana. To taka piłka, która kozłuje, zawodnicy tak mówią. Z naszej lewej strony Ukraińcy mieli rzut wolny, poszła wrzutka zakręcona w stronę bramki, Fabiański zrobił dwa kroki do wrzutki, bo wydawało się, że może próbować wyjść do piłki. Kiedy okazało się, że ona jednak leci za nisko, że przed nim zdążą jej lot przeciąć albo nasi, albo Ukraińcy, to został, zatrzymał się i czekał czy będzie strzał głową. Ukrainiec wyskoczył, musnęło go po czuprynie, po czym spadło „Fabianowi” tuż pod pachę. Ewidentnie piłka szła w bramkę, a on był obiema stopami na ziemi, czyli mógł reagować i w prawo, i w lewo, nie zrobił żadnego fałszywego ruchu, nie rzucił się na chybił trafił, zdołał się zebrać i prawą ręką zbił piłkę wzdłuż linii końcowej boiska w stronę prawej chorągiewki. To wyglądało trochę pokracznie, ale ja wiem, jaka to jest skala trudności, ile trzeba nerwowo wytrzymać, żeby nie antycypować, że Ukrainiec strzeli głową np. w lewy róg. Gdyby tak zrobił, to rzuciłby się, a po tym jak Ukrainiec nie dotknął piłki, ona jak szmata wpadłaby do bramki. Wszyscy by wtedy mówili „Fabian” winien, a tak naprawdę trzeba było tego Ukraińca wyblokować, żeby było jasne, że piłka do „Fabiana” doleci albo trzeba było skoczyć z tym zawodnikiem i wygrać „główkę”. Nasi tego nie zrobili, Łukasz był gotowy najpierw do obrony strzału głową, a jak piłka przeleciała nad Ukraińcem, to jeszcze zdążył ją wybić. Bardzo to doceniam. Podobnie jak jego paradę z drugiej połowy, gdy był zasłonięty, a i tak świetnie wybił do boku piłkę lecącą do jego lewego słupka i po tym błyskawicznie się zebrał, dzięki czemu był przy piłce pierwszy i nie pozwolił na dobitkę dwóm Ukraińcom. Drugi z nich nie odpuścił, choć nie miał cienia szansy. Trzeba być bramkarzem, żeby położyć się pod nogi faceta, który jedzie z kołkami do przodu.
Fabiański wykazał się i refleksem, i sprawnością, i odwagą, i bronił na przedpolu dobrze, i świetnie wprowadzał piłkę, i wiedział kiedy przyspieszyć, a kiedy opóźnić grę. Dla mnie to absolutny numer jeden tego meczu. Gdyby raz i drugi się pospieszył, zareagował zbyt nerwowo, to chłopcy przed nim by spanikowali. Gdyby mieli niepewność, kogo mają za plecami, to popełnialiby błędy. A wiedząc, że mają kozaka, a nie platfusa, grają pewniej.
Żal mi Piotrka Zielińskiego. Pozornie bardzo słabe 45 minut z Ukrainą to dla niego ostatni występ w turnieju. Ale wychodzę z założenia, że nasi zagrają jeszcze kilka meczów, więc może się przyda.
Po ewentualnym awansie do ćwierćfinału zagramy z Chorwacją albo Portugalią. Nie ma powodu, żeby panikować, to zawsze lepiej niż mierzyć się z Hiszpanią, Anglią, Włochami. Zakładam więc, że dwa, może trzy, a może cztery mecze jeszcze przed nami. Tak się ułożyła drabinka. Wiele zespołów zrobiło bardzo wiele, żeby było tak śmiesznie. Podobał mi się komentarz Wojtka Kowalczyka, który w Polsacie powiedział, że po lewej stronie drabinki jest Liga Europy, a po prawej Liga Mistrzów. Wyjątkowo trafne spostrzeżenie. A my w tej Lidze Europy nie jesteśmy kopciuszkiem. Portugalia w takiej formie? Oczywiście, zawsze mają swoje atuty, ale akurat teraz zrobili wszystko, żeby je ograniczyć do minimum. Węgrzy? No przepraszam, mnie stylem nie zachwycili. Przecież to Guzmics i Lovrencsics przyjeżdżają do nas, żeby się uczyć gry w piłkę, a nie nasi jeżdżą tam. Dla Guzmicsa i Lovrencsicsa Wisła i Lech były tym, czym dla naszych może nie jest Manchester United, ale czym dla naszych są Torino czy Swansea. A chyba jest różnica między Wisłą i Swansea?
Umówmy się, że nie mamy czego się krępować przed ewentualnym meczem ze stosunkowo słabą Portugalią czy wyjątkowo mocnymi jak na nich Węgrami. Chorwacją też nie musimy się przejmować. Owszem, ona potrafi zagrać genialnie, gdyby się zdarzyło, że pomaca nas 5:0, to wcale bym się nie zdziwił. Ale też nie zdziwiłbym się, gdybyśmy to my wygrali z nimi 5:0. Jestem przekonany, że oni sami potrafią sobie zrobić taki dym w drużynie, kiedy jest 0:0, kiedy im nie idzie, że moglibyśmy to wykorzystać. Oczywiście oni wychodzą na Hiszpanię rezerwowym składem i – abstrahując od błędu sędziego, który karnego Ramosa powinien powtórzyć, bo nie został prawidłowo wybroniony – potrafią ograć Hiszpanów, którym musiało zależeć, żeby nie trafić na Włochów. Ale oni też potrafią pierwszym składem zremisować 2:2 z Czechami wydawałoby się wygrany mecz. A jacy Czesi w tym turnieju byli, każdy przecież widział.
Nie mamy co pękać, a jeśli mamy zagrać jeszcze kilka meczów, to może i Zieliński się przyda. Na razie zapewnił sobie czas na przemyślenia. Należałoby teraz oczekiwać dużego wyczucia od jego kolegów. Oni powinni tak podeprzeć chłopa, żeby w razie potrzeby coś jeszcze na tym Euro drużynie dał. A nawet jeśli tu już nie zagra, to jest naturalną przyszłością reprezentacji. Ona jeszcze przez lata będzie się opierała na Lewandowskim, na Krychowiaku, na Szczęsnym, na Gliku, ale nie ma powodu, żeby się dodatkowo nie opierała na Zielińskim. Dobrze by było, żeby jego koledzy już wiedzieli, jakim jest typem człowieka. Żeby wiedzieli czy go trzeba opierdzielić, czy go trzeba zmotywować. Ja sprzed telewizora powiedziałbym mu tyle: „Piotrek nie szło ci, nie zaistniałeś, mecz był bardzo kontaktowy, zneutralizowali cię, ok., trudno, tak się zdarza. Ale dlaczego nie byłeś widoczny jako ten, który biega, walczy? OK., twoją rolą jest generalnie rozdawanie piłek, ale jeśli szybko ci piłkę odbierali, jeśli odczytywali twoje zamiary, to ja cię chcę zobaczyć złego, wściekłego, nakręconego”. On powinien zaznaczyć swoją obecność choćby żółtą kartką. Nie może być tak, że z nim na boisku gramy w dziesięciu. Ale na pewno nie stać nas na skreślanie chłopaków o takich umiejętnościach.
Chwalę „Fabiana”, bo na to zasługuje, a zupełnie nie wiem czy w tym turnieju zagra jeszcze mój syn. Jeśli będzie już normalnie trenował, na 100 a nie na 70 procent, to może wrócić w ćwierćfinale. Możliwe jest wszystko. Adam Nawałka może uznać, że „Fabian” mu zaimponował, że jest zgrany z linią defensywną i ma grać do końca. Ale też może uznać, że skoro wskazał Wojtka jako lepszego bramkarza, skoro z niego zrobił numer jeden, to zwłaszcza w meczach, w których nie ma kalkulacji, po których przegrywający odpada, lepiej postawić na faceta, który zagra przed polem karnym, który dobrze gra nogami i postawi na Wojtka. Jednak podkreślam, że nie chcę wywierać presji, wiem, że Nawałka ma wiele zagwozdek, a mój głos niektórzy ludzie odbierają jako nieobiektywny. Może mają rację, choć wydaje mi się, że oceniam sprawiedliwie.
Wróćmy do Szwajcarii. Na pewno nie możemy nastawiać się na remis, nie możemy oddać rywalom inicjatywy, bo odpadniemy z turnieju. Ewentualne rzuty karne traktowałbym albo jako wygraną na loterii, czyli udało się zremisować po słabym meczu, albo jako wielki niefart, czyli że dopiero tu, w karnych, trzeba udowodnić swoją wyższość.
Myślę, że nie damy im prowadzić gry. Myślę, że limit gry z błędami ale z dużym szczęściem się wyczerpuje, że nie wolno nadwerężać natury i trzeba pójść ze Szwajcarami na grę wet za wet. Nie mówię, że to ma być bezhołowie. Na pewno trzeba będzie zawalczyć o to, żeby grać jak z Irlandią Północną. Oczywiście na trochę inną skalę. Jeżeli to się uda, to dobrze, to wtedy chciałbym, żeby się trochę obudził nasz napad. Ale on się obudzi wtedy, kiedy obudzą się nasi pomocnicy. Bardziej liczę na Mączyńskiego i Krychowiaka, czekam żeby zaczęli uruchamiać prostopadłymi podaniami Lewandowskiego i Milika. Marzę o tym, żeby Milik wreszcie trafił w piłkę, a „Lewy” w bramkę. OK., na razie nie można mieć większych pretensji, ale przyszła taka faza turnieju, gdzie każde kopnięcie jest o być albo nie być. Jeśli miałoby się nie powieść zdominowanie przeciwnika, to trzeba się cofnąć i grać z kontry, ale nie można takiego założenia przyjąć na cały mecz. Czyli nie wolno grać tak, jak z Niemcami. I nie wolno dać się tak zdominować, jak zostaliśmy zdominowani w meczu z Ukrainą, bo w końcu pękniemy.
Mecz ze Szwajcarią może wygrać ten, kto pierwszy strzeli bramkę. Tak sądzę. Oczywiście wierzę, że to my wygramy. Bardzo się cieszę, że nasi byli i są pewni siebie i bardzo bym chciał, żeby po meczu z Ukrainą nie zaczęli w siebie wątpić. Niech przeprowadzą analizę tego meczu, ale nie szczególnie dogłębną, żeby nie uznali, że było cienko, że zwycięstwo im się nie należało. Niech dalej mają pewność siebie, bo to po raz pierwszy od wielu lat była siła naszej reprezentacji. I bardzo bym chciał, żeby nie myśleli o tym, jak grać z Chorwacją albo Portugalią. Na to przyjdzie czas. My, kibice, możemy sobie o tym myśleć, oni muszą szukać tylko sposobu na pokonanie Szwajcarii. Nam wolno mieć fantazję, mówić nawet, że Milik strzeli dwie, „Lewy” trzy i Grosicki sztukę, że wygramy ze Szwajcarią 6:0. Bo ten mecz w żadnym stopniu nie będzie zależał od tego, co my myślimy, ale w dużym stopniu będzie zależał od tego, co myślą wszyscy nasi reprezentanci. W 1/8 finału na pewno nic się samo nie zrobi.
Maciej Szczęsny