Magia sukcesu Błękitnych

magia-sukcesu-blekitnych-sportowyring-com

Barry Douglas

Bardzo doceniam osiągnięcie Błękitnych w Pucharu Polski. To czego dokonali jest po prostu niewyobrażalne, nawet jeśli rywale z wyższej półki traktowali Puchar Polski na zasadzie „odwal się”.  Nic nie zmienia faktu, że jeden z głównych kandydatów do mistrzostwa został w pierwszym meczu pokonany niemałą różnicą bramek i omal nie pożegnał się z rozgrywkami.

W historii podobne przypadki już się zdarzały. Pamiętam, jak z Legią Warszawa zdobywaliśmy mistrzostwo Polski i w ramach rozgrywek pucharowych jechaliśmy na wyjazdowe starcie z Wartą Namysłów, która w tamtym okresie występowała bodajże w trzeciej lidze. Zamysł był oczywisty – gigant mierzył się z małym, prowincjonalnym klubem, także nie było innej opcji niż awans, nieważne w jakim stylu. Tymczasem rywale zafundowali nam, mistrzom Polski, całkiem trudną przeprawę. Graliśmy na marnie przygotowanym boisku, w związku z czym nie mieliśmy możliwości, by sprzedać swoje techniczne umiejętności. Poza tym negatywny wpływ mogło mieć lekko nonszalanckie podejście. Do Namysłowa nie jedzie się przecież na mecz, lecz co najwyżej na wesele. I rzeczywiście trochę było jak na weselu. Przyjeżdżała Legia, więc wszyscy się bawili. W zakładach pracy wolne już od 13, żeby na 16 zdążyć na pierwszy gwizdek. Kibice i przeciwnicy otwierali oczy na nasz widok. Dla nich do sukces, bo mogą zmierzyć się z najsilniejszą ekipą w Polsce, w dodatku pokazać się trochę przed światem na tle utytułowanego przeciwnika. Specjalnie odpuścili kilka wcześniejszych spotkań w lidze, żeby na Legię spiąć się maksymalnie i sprawić, by mówiła o nich cała Polska. Nieważne, że działo się to kosztem porażek w lidze i kilkutygodniowym bólami kostek, które tak długo odczuwały trudy zaciętej rywalizacji.

Można mówić, że skoro jest się lepszym zespołem pod dokładnie każdym względem, to ze spokojem obroni się przed słabeuszem. Ale chwila, to przecież sport!  Gdyby naprawdę, całość została odgórnie ustalona i zawsze panowała jasność, kto przejdzie dalej, to jaki sens miałoby rozgrywanie meczów? Bardziej opłacałoby się przeprowadzać losowania, wskazujące zwycięzcę bez konieczności wychodzenia na boisko. Losujemy tak sobie do skutku, aż wyodrębnimy same zespoły z Ekstraklasy i wtedy dopiero niech zaczną się ciąć.

Tomasz Pustelnik

Wiadomo, że gdy wystartuję na 100 metrów z Boltem czy Powellem, to nie mam szans na zwycięstwo. Piłka nożna jest jednak grą zespołową, opiera się o współpracę z ludźmi. Co więcej, jeśli przychodzi grać na kiepskiej murawie, która odpowiadać może tylko drużynom gorszym technicznie, a dla tych lepszych z wyższej półki stanowić jedynie groźbę odniesienia kontuzji, to automatycznie role mogą się odwrócić.  Jak już też wspomniałem, w prowincjonalnych ekipach zawsze panuje olbrzymia mobilizacja przed starciami z krajową czołówką . Tam są nawet w stanie przerżnąć kilka spotkań, by na to jedno być w stuprocentowej gotowości, niezależnie od stanu zdrowia.

W takim Lechu sytuacja jest odwrotna. Piłkarze walczą o miejsce w składzie na przyszły sezon, bo Skorża niedawno zapowiedział rewolucje. Atmosfera była trochę inna niż w szeregach Błękitnych. Panowała panika, bo niektórzy obawiają się, że lada dzień stracą pracę. Dlatego mordują się za wszystkie za skarby w lidze, a w pucharze i meczach z rywalami pokroju Błękitnych, szukają odpoczynku.

Mimo porażki w pierwszym meczu nie mówiłbym o kompromitacji. O tym pisalibyśmy, gdyby Lech ostatecznie odpadł i to nieważne po jakim wyniku. Tymczasem w Poznaniu poradzono sobie z krytyką i nie dopuszczono do niespodzianki. Ucieczka spod topora zakończyła się pełnym powodzeniem. Niemniej awans wywalczony w tak ciężkich bólach, z pewnością chluby nie przynosi. Nie ma się co jednak tym załamywać. Przecież Real, Bayern, Barcelona czy Manchester także przegrywały z drużynami z niższych lig i świat się po tym nie kończył. Sam pamiętam jak kiedyś w Niemczech, główny pretendent to tytułu, przegrał walkę o mistrzostwo po porażce z drużyną zdegradowaną już do niższej ligi.. To wszystko jest niczym innym jak wielką magią sportu.

Maciej Szczęsny